Nieboskłonem
Nieboskłonem dręczy
Moje szare wnętrze duch snów i bzdur niby druh
Nieboskłonem dręczy
Moje szare wnętrze duch snów i bzdur
Uwielbiam złoto
Nie mów nic więcej
Bo srebra mam nadmiar
Spokoju chcę
Chcę namalować swoją drogę
A przy drodze cały szereg drzew
Zmieniających się w waty cukrowe
Niebo się kłania przede mną
Tłumaczy mi Nieboskłonem
Że poszarzały mi wnętrzności
Że się zgubiłem na moment
Przyznam rację przez narrację szarych natchnień
Mój blask stale gaśnie
Niebo się kłania przede mną
Czuję się przy nim jak proton
W tęczówce nadmiar plastiku
Na końcu tęczy podobno złoto
Obrazy w głowie tworzę i spadają w dół
By się stłuc jak dresy z tym że nie o klub a o podłogę
Uwielbiam złoto nie mów nic więcej
Chodź na koniec tęczy spokoju chcę
Chcę namalować własny zalew tak dla kaprysu
By móc popływać z Tobą chwilę w wodzie gazowanej
Nieboskłonem dręczy
Moje szare wnętrze duch snów i bzdur niby druh
Nieboskłonem dręczy
Moje szare wnętrze duch snów i bzdur