RytuWow


Noszę w sobie smutek ludzi, miasto to ma Troja
Tyle razy samo upadłem i wstałem z kolan
Znaleźli we mnie idola, to szukają porad
Ze mną w parze paranoja, znowu robię koła
Pora żeby z tego doła tu wyciągnąć koła
Oglądają moje życie w roli spektatora
Widownia podnosi toast, bo jest krew na skroniach
Moje życie w moich dłoniach, więc moja w tym głowa

Więc może poproszę chmurę, niech uroni łzę
Niebo połączy się z bólem i niech lunie deszcz
I oczyści to wszystko co we mnie tak brudne, nieczyste, tak zgubne i błędne
I oczyści te myśli, niech prysną, to trudne, lecz zamiast nich niech prowadzi serce
I niech zgaśnie ognisko, tak szybko jak cumulonimbus z góry się zerwie
It's a rain day, it's a rain day, zerwij się wreszcie, niech spłynie to ze mnie

Chcę być wolny, tańczę z ogniem
Pustym wzrokiem patrzę w dal
Krople deszczu ranią płomień
Mój prywatny RytuWow
Nie dla braw, bo jak ptak chcę być ponad tym
Milion spraw daje znać, a ty tańcz i milcz
Wpadłem w trans, jaki czas? Dla mnie nie ma dni
Rzeczywistość zlewa się ze snami, drip, drip
Głębiej, deep, deep, ej, odpalamy trip, trip
Nie ma mnie tu, więc nie możesz mnie już więcej skrzywdzić
Cyfry, liczby, straty, zyski, pusty obraz szklanej telewizji
Wiesz co mam na myśli jak żołnierz na misji
Pozwól tylko żyć mi, pozwól tylko być mi innym, pozwól być mi dziwnym
To chyba jedyne, co nie jest na niby
Siema ziomie, poznaj moje schizy

Jeden szaman kiedyś proponował changę
Odmówiłem, i bez tego wierzę w magię
I bez tego gubię się w tym transie
I bez tego potrafię czuć bardziej
Jeden szaman kiedyś proponował changę
I bez tego mogę żyć naprawdę
I bez tego jestem jak w pułapce
Wciąż czekam na deszcz, może w końcu spadnie

Więc może poproszę chmurę, niech uroni łzę
Niebo połączy się z bólem i niech lunie deszcz
I oczyści to wszystko co we mnie tak brudne, nieczyste, tak zgubne i błędne
I oczyści te myśli, niech prysną, to trudne, lecz zamiast nich niech prowadzi serce
I niech zgaśnie ognisko, tak szybko jak cumulonimbus z góry się zerwie
It's a rain day, it's a rain day, zerwij się wreszcie, niech spłynie to ze mnie

Braciak wpada w tarapaty, wszędzie w kurwę zioła
Tę historię no to poznał chyba każdy ziomal
Ciągle słyszę te pytania: "Op, jaka to szkoła?"
A my chcieliśmy tu tylko trochę porapować
Setki maili, że pomogłem, jedną nogą w grobie
Wielkie dzięki, że pomagam tu nie tylko sobie
Niesmak został, bo pamiętam jak smakują fobie
To terapia, w której magia się kryje za słowem
Na koncercie fani są tu sobą
Nie udają, bo to bez znaczenia
Gdy się odbijamy w brudnym pogo
To prawdziwa forma oczyszczenia
Małe, miasto, wielkie, szczęście
Kapią, krople, spadły, wreszcie
Lata, suszy, przerwą, deszcze
Twoje, oczy, wciąż zamknięte

Więc może poproszę chmurę, niech uroni łzę
Niebo połączy się z bólem i niech lunie deszcz
I oczyści to wszystko co we mnie tak brudne, nieczyste, tak zgubne i błędne
I oczyści te myśli, niech prysną, to trudne, lecz zamiast nich niech prowadzi serce
I niech zgaśnie ognisko, tak szybko jak cumulonimbus z góry się zerwie
It's a rain day, it's a rain day, zerwij się wreszcie, niech spłynie to ze mnie