
Ballada o Królu i Błaźnie
Nudził się król z nudów był chory
Memłał kitwasił ślinił się i czniał
Z nudów rozpisał nawet wybory
Chociaż monarchia była dziedziczna
Wygrał wybory o własny tron
I jeszcze bardziej nudził się on
Aż wreszcie nudy tak strasznej zaznał
Że do krwi obgryzł paznokcie z nóg
Zawył zaskomlał zawołać błazna
Niech się w mej nudzie doszuka luk
Przygalopował spocony grubas
Komik artysta pseudo Pic
Rzekł skoro jestem z wizytą u was
Wasza Wysokość opowiem wic
Przyszła raz baba do doktora
W tym miejscu mu przerwało coś
Z królewskiej ręki pomidora
Otrzymał w formie fangi w nos
Nie przejął się tym faktem zbyt
Bowiem tu stawka szła o byt
I z miejsca w ekscentryczną polkę
Ruszył ująwszy gatek kraj
Fruwał motylkiem stawał kołkiem
W rytm krakowiaczka de volaille
Potem jaskółką wzleciał w górę
A że przyciężki trochę był
Zamiast szpagatu zrobił sznurek
Kończąc japońskim mostkiem w tył
Nie było braw nie było ech
Jedyny dźwięk królewski ziew
Artysta pojął już że przegrał
Walkę o najjaśniejszą z łask
Błazen umiera jako żebrak
Kiedy sczernieje śmiechu blask
Lepiej być chociaż żywym trupem
I gdy przemykał w stronę wrót
Poślizgnął się i padł na dupę
I stał się cud stał wielki cud
Król zarechotał zachichotał
Posmarkał się a za nim dwór
Magnaty szlachta i hołota
Każdy się śmiał jak mógł czym mógł
Płynęła radość w świat szeroki
Na grzbietach akustycznych fal
Zerwane od uciechy boki
Taczkami wywożono z sal
Morał ballady że zdrowy śmiech
Rodzi się podług reguł trzech
Po pierwsze chwyt przez zaskoczenie
Drapieżnej puenty mocny smak
Po drugie radość i olśnienie
Gdy aktor tak naturalnie gra
Po trzecie co najwyżej cenię
Jako kulturotwórczy fakt
Społeczny oddźwięk i zrozumienie
Każdy na dupę kiedyś spadł