
Na zachód
To miejsce w którym jestem opuściły
Pomroki już wyraźnie
W stolicach tego świata dachy domów
Sięgają nieba mocy
O jak dobrze czuć się można
Gdy tylko wstaje wokół nowy dzień
Na zachód
A dopóki noc dookoła
Dopóty siedzieliśmy tam w siedmioro
I patrz jeden poszedł spać
To reszta po schodach zsunęła się na miasto
I chciałbym iść tak rozmawiać
Wąchać słuchać patrzeć i oddychać
Ze wszystkimi tymi z którymi
Dane miałem szczęście w życiu się spotkać
A tu
Z niedzieli dwadzieścia cztery cztery
Nazajutrz dwadzieścia pięć
Z niedzieli dwadzieścia cztery cztery
Nazajutrz dwadzieścia pięć
To jest niedobrze że już słychać
Ptaki które budzą się o świcie
Jest jeszcze parę minut
Ale wkrótce trzeba będzie się rozstać
Więc złap taksówkę jest nas tyle
Jechać trzeba dość daleko w sumie
Do ludzi się przywiązuję
I potem z nimi rozstać się nie umiem
Z niedzieli dwadzieścia cztery cztery
Nazajutrz dwadzieścia pięć
Z niedzieli dwadzieścia cztery cztery
Nazajutrz dwadzieścia pięć
Nad ranem tu dziś czy może być
Smutek w radości
Na drodze ku lśnieniu samolot na niebie
Zawsze będę pamiętał Ciebie
Ku słońcu ku niebu na zachód na wschód
Taki dzień bez wiary w cud
Ku słońcu ku niebu na zachód na wschód
Pierwszy dzień u wrót
Na zachód