
Twierdza
Jak Maratończyk kończę bieg
Długą wędrówkę po bezdrożach
Przede mną jeszcze góry cień
Wejście na szczyt w ciężkich nogach
Zmęczone są już moje oczy
Od tego wciąż patrzenia w górę
Tak chciałbym w końcu raz zobaczyć
Bezmiar błękitu z jego cudem
Tam na bezkresnym nieboskłonie
Stoi na skale wieża natchnienia
Obłok tęsknoty wiersz w koronie
Moja nadzieja akt schronienia
Mimo zmęczenia mimo mozołu
Podążam do niej wchodzę na górę
Dotykam nieba skromnie, pomału
Chwytam się skały w samą porę
Skryję się w twierdzy na wyniosłych włościach
I tam zamieszkam na jej wysokościach
Będę oglądał przez otwarte okna
Słońca zachody i wschody bez końca
Jak Maratończyk kończę bieg
Długą wędrówkę po bezdrożach
Przede mną jeszcze góry cień
Wejście na szczyt w ciężkich nogach
Mimo zmęczenia mimo mozołu
Podążam do niej wchodzę na górę
Dotykam nieba skromnie pomału
Chwytam się skały w samą porę
Skryję się w twierdzy na wyniosłych włościach
I tam zamieszkam na jej wysokościach
Będę oglądał przez otwarte okna
Słońca zachody i wschody bez końca
Skryję się w twierdzy na wyniosłych włościach
I tam zamieszkam na jej wysokościach
Będę oglądał przez otwarte okna
Słońca zachody i wschody bez końca