Lhotse
Mam te swoje parę wielkich płyt
Jak te dzieci paru wielkich płyt
I swój szczyt jak Lhotse
Życie dobre nigdy nie jest proste
Usta szorstkie od tych wszystkich kłamstw
Mało kogo znam słabiej niż siebie
Brakuje liny żeby wspiąć się na świat
Druga dekada pięciu minut mnie rozjebie
Chemia przeżera stosy ciężkich słów
Godziny lekkich snów jak mgła jak puch
I biegnę całe te pół życia znów do moich dwóch
Na zawsze chciałbym zostać tu
Z Tobą obok z nią na rękach
Za nic więcej nie muszą mnie pamiętać
Ja pętam się znów żeby czuć to mocniej
Każdy ma swój szczyt jak Kukuczka Lhotse
Nie gada się nie ma o czym
Trzecia w nocy oczy bolą od świateł
Drugi tysiąc przez te parę dni pierwszy od drzwi
Wpatrzony w ziemi cień nad ich światem
Chciałbym na moment stracić zasięg
Trasę i zostać w miejscu które tylko ja znam
A gdy mówię że się gubię i przestaję grać
Wszyscy wierzą w to przez moment
Tylko nie Ty i ja
Śpisz obok mnie gdy ja nie potrafię
A szklany papier rzuca cały nasz blask
Za 113 minut znów stąd wyjadę
Ty znów zostaniesz tu nas trwać
Bo Bóg znów mnie ciągnie na szczyt
I nie wiem czy na końcu nie czeka tylko ból
Mało kto potrafi tak żyć
Ile umiałbyś dać żeby wspiąć się na swój
Znam zapach tych ulic
Twarz ledwo pamiętam
Jestem zbyt słaby by nie móc już iść
Za silny by świadomie przestać
Mgła szczytu mnie tuli
A ścieżka jest kręta
Jestem zbyt słaby by nie móc już iść
Za silny by o was pamiętać
Znam zapach tych ulic
Twarz ledwo pamiętam
Jestem zbyt słaby by nie móc już iść
Za silny by o was pamiętać
Mgła szczytu mnie tuli
A ścieżka jest kręta
Jestem zbyt słaby by nie móc już iść
Za silny by świadomie przestać