Pieśń emigranta


Ja nie wierzę w bogów co ślą na mnie kary
Chcą pieniędzy i skazują na męki
Nie obawiam się nocnej mary
Dla mnie wszystko to puste dźwięki

Wyjechałem daleko od domu
I nie będzie mnie w tym roku na święta
Księżyc śmieje się po kryjomu
Nad tą ziemią przez Boga przeklętą

Nie nadążam jak zwykle za słońcem
I na prostej mi zabrakło oddechu
Jestem w środku początku końca
Księżyc blady umiera ze śmiechu

Moją matką jest ciężka praca
A moim ojcem gorzka wóda
Nie podzielę się już opłatkiem nie
Bo od dzisiaj nie wierzę w cuda nie

Nie narzekam nie żałuję nie płaczę
Liczę kroki po zmarzniętej ziemi
W przyszłym roku może będzie inaczej
A w przyszłym życiu może coś się zmieni

Jezus patrzy z góry na me blizny
Płacze deszczem przez szare chmury
Nie ma wiary nadziei Ojczyzny
W sercu wilki i czarne dziury

W stajni już niepokoją się konie
Przeczuwając bój na śmierć i życie
Powrócimy i weźmiemy co swoje
Już tak łatwo nas nie przestraszycie

I nie będę się kalał litością
Bo to co mam to jest wściekłość ślepa
Pożegnałem się dawno z godnością
Nie mam ciała krwi wina i chleba nie

Obudziłem się potem oblany
To mnie prawda przestraszyła nie zwidy
Stąd po Londyn stoją ukrzyżowane
Jezusiki i Światowidy