Ballada o don kichotach


Z domków koœlawych na Pradze, z bloków kamienic i ruder id¹ przez ranek i sadzê
w tramwaje wsiadaj¹ rude

To don kichoty, To don Kichoty, wisz¹ pêczkami, ci¹gn¹ r¹czkami, to don Kichotów chór
Ka¿dy z miesiêcznym siê pcha. Od poniedzia³ku a¿ do soboty trzydziestk¹ albo sto dwa

W³a¿¹ na piêtra po paru, na coœ czekaj¹, gdzieœ goni¹
coœ tam mamrocz¹ wœród gwaru, machaj¹ r¹czkami, dzwoni¹.

To don kichoty, To don Kichoty, chc¹ siê docisn¹æ do drzwi
Pisz¹ podania, gniot¹ ubrania, to don Kichotów dni.
To don kichoty, To don Kichoty dr¹ siê szamoc¹ i kln¹
Krêc¹ siê w kó³ko a¿ do soboty, papiery lec¹ im z r¹k

Wieczór przychodzi na Pragê. Siedz¹ znu¿eni nad misk¹
Kto by tam traci³ odwagê? Ju¿ jutro za³atwi¹ wszystko.

To don kichoty, To don Kichoty. ¯ony ich k³ad¹ do snu
W k¹tach kamienic chrapi¹ zmêczeni. To don Kichotów chór
To don kichoty, To don Kichoty
Ka¿dy wiatraki swe œni od poniedzia³ku, a¿ do soboty
SzeϾ nocy, albo szeϾ dni.

Krzyk ¿aden nocy nie rozdar³, ¿aden Cervantes nie p³acze
Milczy poezja i proza, don Kichot wychodzi na spacer

To don kichoty, To don Kichoty


Writer/s: Roch Poliszczuk