Ballada
Na równinie stoi stare drzewo
Pod nim siedzi matka w małym cieniu
Obłuskuje jajko na twardo
I popija herbatę z butelki
Miasto widzi którego nie było
Błyszczą mury i wieże w południe
Na gołębie kołujące stadem
Patrzy matka a wraca z cmentarza
Zapomnieli synku przyjaciele
Nikt z kolegów ciebie nie wspomina
Narzeczona dzieci urodziła
I o tobie nie pomyśli w nocy
Zbudowali w Warszawie pomniki
A na żadnym twojego imienia
Tylko matka póki jest pamięta
Jaki śmieszny byłeś i dziecinny
Leży Gajcy przysypany ziemią
Już na wieki dwudziestodwuletni
Nie ma oczu ni rąk ani serca
Nie zna lata ni zimy ni wiosny
A co roku huczą w rzekach lody
W ciemnym lesie zawilec rozkwita
Czeremchami napełniają dzbanki
Nasłuchują co kukułka wróży
Leży Gajcy nigdy się nie dowie
Że warszawska bitwa zeszła na nic
Barykadę na której umierał
Rozebrały popękane ręce
Biegły wiatry niosły pył czerwony
Spadły deszcze i słowik zaśpiewał
Pod obłokiem krzyczeli murarze
Podciągali w górę nowe domy
Mówią synku że wstydzić się trzeba
Że niedobrej broniłeś ty sprawy
A ja nie wiem niechaj Bóg osądzi
Kiedy z tobą rozmawiać nie mogę
Pokruszone twoje kwiaty w pyle
To ta susza wybacz mój jedyny
Czasu mało a jeżeli przyjdę
Z tak daleka muszę nosić wodę
Matka chustkę pod drzewem poprawia
Świeci skrzydło gołębia na niebie
Zamyśliła się zapatrzyła się
Przestwór taki wysoki wysoki
I tramwaik pędzi w stronę miasta
A tam dwoje młodych za nim goni
Zdążą myśli matka czy nie zdążą
Dogonili Wsiedli na przystanku